Wystawa „Etnografowie w terenie” to prezentacja fotografii z
Archiwum Etnograficznego UAM w
Poznaniu wykonywanych podczas badań terenowych przez prof. Józefa Bursztę
oraz jego zespół. Zdjęcia powstające od późnych lat 50. XX wieku ujawniają
fascynację profesora Burszty kulturą ludową, folklorem, życiem codziennym oraz ludowymi
formami zamieszkiwania.
Poznańskim etnografom udało się uwiecznić na zdjęciach obraz wsi i miasteczek, głównie polskich, jakich dzisiaj raczej już próżno szukać: z piaszczystymi drogami i rozległymi nawsiami (a więc centralnymi placami), po których chodziły gęsi i kury, a niekiedy pasły się krowy. Są to wsie z prymitywnymi chatami, domami szachulcowymi, dachami krytymi strzechą, studniami z żurawiem, z konnymi i krowimi zaprzęgami, z ludźmi żyjącymi w poszanowaniu tradycji swych przodków oraz w symbiozie z naturą, wśród zwierząt uczestniczących w codziennym życiu. Jest to oczywiście obraz wyidealizowany, wydaje się, że wręcz tworzony na użytek badań nad kulturą ludową. Wśród fotografii z Archiwum Etnograficznego odnajdziemy też zdjęcia z licznych w czasach PRL-u festiwali kultury ludowej, jarmarków, przeglądów twórczości ludowej. Wspólnie zdjęcia te konstruują wizerunek „wsi spokojnej, wsi wesołej”, ale też biednej, zacofanej, w której życie biegnie innym rytmem, podporządkowane jest przemianom pór roku, a oderwaniem od codzienności są święta, festiwale oraz uroczystości rodzinne.
Etnografowie wyjeżdżali w teren, aby badać to wiejskie życie, przyglądać się ludowym obyczajom, archiwizować stare chałupy, opisywać tradycyjne narzędzia, instrumenty, ubiory. Czy możliwe, że podczas tych wyjazdów pojawiała się tęsknota za prostym, wiejskim życiem, czy też towarzyszyła im tylko czysta naukowa ciekawość? Czy przeprowadzając wywiady z mieszkańcami wsi (określanymi w slangu etnografów – informatorami, co z dzisiejszej perspektywy wydaje się nieco dwuznaczne), wierzono jeszcze w obiektywność tych badań? Spojrzenie etnograficzne nie jest niewinne, tak jak niewinne nie są fotografie, które powstawały przy okazji badań terenowych, a dziś zamknięte są w archiwum i niekiedy tylko są powielane jako ilustracje tekstów etnografów i etnologów. Raczej fotografie te nie są traktowane jako samodzielne obiekty estetyczne. Tymczasem patrząc na te zdjęcia z dzisiejszej perspektywy, wydaje się, że bronią się one właśnie jako niezwykłe obiekty wizualne.
Poznańskim etnografom udało się uwiecznić na zdjęciach obraz wsi i miasteczek, głównie polskich, jakich dzisiaj raczej już próżno szukać: z piaszczystymi drogami i rozległymi nawsiami (a więc centralnymi placami), po których chodziły gęsi i kury, a niekiedy pasły się krowy. Są to wsie z prymitywnymi chatami, domami szachulcowymi, dachami krytymi strzechą, studniami z żurawiem, z konnymi i krowimi zaprzęgami, z ludźmi żyjącymi w poszanowaniu tradycji swych przodków oraz w symbiozie z naturą, wśród zwierząt uczestniczących w codziennym życiu. Jest to oczywiście obraz wyidealizowany, wydaje się, że wręcz tworzony na użytek badań nad kulturą ludową. Wśród fotografii z Archiwum Etnograficznego odnajdziemy też zdjęcia z licznych w czasach PRL-u festiwali kultury ludowej, jarmarków, przeglądów twórczości ludowej. Wspólnie zdjęcia te konstruują wizerunek „wsi spokojnej, wsi wesołej”, ale też biednej, zacofanej, w której życie biegnie innym rytmem, podporządkowane jest przemianom pór roku, a oderwaniem od codzienności są święta, festiwale oraz uroczystości rodzinne.
Etnografowie wyjeżdżali w teren, aby badać to wiejskie życie, przyglądać się ludowym obyczajom, archiwizować stare chałupy, opisywać tradycyjne narzędzia, instrumenty, ubiory. Czy możliwe, że podczas tych wyjazdów pojawiała się tęsknota za prostym, wiejskim życiem, czy też towarzyszyła im tylko czysta naukowa ciekawość? Czy przeprowadzając wywiady z mieszkańcami wsi (określanymi w slangu etnografów – informatorami, co z dzisiejszej perspektywy wydaje się nieco dwuznaczne), wierzono jeszcze w obiektywność tych badań? Spojrzenie etnograficzne nie jest niewinne, tak jak niewinne nie są fotografie, które powstawały przy okazji badań terenowych, a dziś zamknięte są w archiwum i niekiedy tylko są powielane jako ilustracje tekstów etnografów i etnologów. Raczej fotografie te nie są traktowane jako samodzielne obiekty estetyczne. Tymczasem patrząc na te zdjęcia z dzisiejszej perspektywy, wydaje się, że bronią się one właśnie jako niezwykłe obiekty wizualne.
Można im zarzucać swego rodzaju kolonizatorskie podejście do „innych”, a więc fotografowanych chłopów, najczęściej zresztą anonimowych. To podejście ujawnia się chyba najbardziej w formalnych pozach fotografowanych osób, co przypomina etnograficzne fotografie wykonywane przedstawicielom, jak to było kiedyś określane, prymitywnych kultur, gdzie zwykle przyjmowali oni sztywne, niewygodne pozy, zachowywali powagę, a tym
samym byli jakby osadzeni w sytuacji ofiarowania białym swojej kultury. Podobnie dzieje się w przypadku części zdjęć z poznańskiego Archiwum Etnograficznego, zaś sztywność póz uderza zwłaszcza, gdy fotografie te zestawimy ze zdjęciami ukazującymi etnografów w terenie. Sztywne pozy uwiecznionych na fotografiach mieszkańców wsi kontrastują ze swobodą, a niekiedy nawet nonszalancją badaczy. To właśnie zdjęcia ukazujące etnografów w terenie ujawniają najbardziej coś, co, według panujących jeszcze wówczas kryteriów dotyczących nauki, powinno być niewidzialne: podejście badacza, jego/jej pracę, ale i zabawę oraz emocje, a także jego (lub jej) bliskość z miejscową ludnością. Każda rozmowa (a wiele z nich zostało uwiecznionych na zdjęciach Józefa Burszty oraz jego współpracowników) musiała stwarzać właśnie poczucie bliskości, prawdopodobnie kazała porzucić kryterium bycia niezaangażowanym i obiektywnym badaczem. W przypadku tych zdjęć zachwiane zostają relacje między badaczami a badanymi, fotografami a obiektami fotografii. Te zdjęcia oglądane dzisiaj prowokują do pytań o to, na ile obecna etnologia powinna przyglądać się też osobom samych badaczy, czy powinna uwzględniać ich uczucia i emocje, czy wreszcie – obiektem badań etnologicznych powinny być przede wszystkim nasze wyobrażenia o innych kulturach, rzutowane na nie projekcje czy tęsknoty, a w odniesieniu do omawianych zdjęć – konstruowanie obrazu kultury ludowej oraz polskiej wsi.
Jednego z pewnością tym zdjęciom zarzucić nie można, nie sposób nie dostrzec ich uroku i niezwykłego klimatu. Józef Burszta był z pewnością pasjonatem fotografii, zaś tą pasją zaraził swoich współpracowników, asystentów i pewnie także studentów. Zdjęcia te są przecież również, a może przede wszystkim, obiektami materialnymi, działającymi na zmysły, mającymi określony kształt oraz fakturę. Archiwum nadało im określone – naukowe – ramy, nie tylko metaforyczne, ale też materialne – w postaci kart inwentaryzacyjnych, na których odnajdziemy najważniejsze informacje dotyczące zdjęć – ich autora, datę i miejsce wykonania oraz temat (np. „Chałupa”, „Maślnica”, „Baba-dziad – przebieraniec zapustny” „Garnki na płocie przy ganku”, „Etnografowie w terenie”, „Rozmowa z informatorką”). Na każdej karcie znajduje się też numer inwentaryzacyjny, a niekiedy dodatkowe informacje wyjaśniające kontekst powstania zdjęcia lub mówiące o tym, gdzie dana fotografia została wykorzystana. Wszystkie te informacje pisane były na maszynie do pisania, niekiedy jednak zdarzały się błędy, dlatego część napisów przekreślono i długopisem lub ołówkiem wpisano poprawną informację. Wszystko to wskazuje na proces nadawania tym zdjęciom znaczeń, ale również jak te znaczenia ulegały zmianom. Pojawiające się na kartach korekty, a także zużycie się tych kart – w większości są one pożółkłe, pojawiają się na nich zabrudzenia czy zgniecenia znowu każą podać w wątpliwość wrażenie naukowej obiektywności, które potwierdzać miał specyficzny inwentaryzacyjny schemat tych kart. Allan Sekula pisząc o archiwach fotografii wskazywał, że archiwum neutralizuje znaczenia fotografii, ustanawia ich wizualną równoważność oraz generuje iluzję obiektywności. Warto jednak wyrwać te zdjęcia z tej iluzji oraz ze specyficznego uśpienia związanego z ich archiwalnym istnieniem. Warto poprzez wystawę fotografii, które wydają się najbardziej intrygujące, nadać im nowe ramy czy wręcz – nowe życie a przede wszystkim skontekstualizować i sproblematyzować ich archiwalne funkcjonowanie. W kontekście zwrotu ku rzeczom oraz teorii o społecznym życiu przedmiotów Arjuna Appaduraia, można zapytać, co te ożywione poprzez wystawę zdjęcia powiedzą nam o etnografach w terenie.
Jednego z pewnością tym zdjęciom zarzucić nie można, nie sposób nie dostrzec ich uroku i niezwykłego klimatu. Józef Burszta był z pewnością pasjonatem fotografii, zaś tą pasją zaraził swoich współpracowników, asystentów i pewnie także studentów. Zdjęcia te są przecież również, a może przede wszystkim, obiektami materialnymi, działającymi na zmysły, mającymi określony kształt oraz fakturę. Archiwum nadało im określone – naukowe – ramy, nie tylko metaforyczne, ale też materialne – w postaci kart inwentaryzacyjnych, na których odnajdziemy najważniejsze informacje dotyczące zdjęć – ich autora, datę i miejsce wykonania oraz temat (np. „Chałupa”, „Maślnica”, „Baba-dziad – przebieraniec zapustny” „Garnki na płocie przy ganku”, „Etnografowie w terenie”, „Rozmowa z informatorką”). Na każdej karcie znajduje się też numer inwentaryzacyjny, a niekiedy dodatkowe informacje wyjaśniające kontekst powstania zdjęcia lub mówiące o tym, gdzie dana fotografia została wykorzystana. Wszystkie te informacje pisane były na maszynie do pisania, niekiedy jednak zdarzały się błędy, dlatego część napisów przekreślono i długopisem lub ołówkiem wpisano poprawną informację. Wszystko to wskazuje na proces nadawania tym zdjęciom znaczeń, ale również jak te znaczenia ulegały zmianom. Pojawiające się na kartach korekty, a także zużycie się tych kart – w większości są one pożółkłe, pojawiają się na nich zabrudzenia czy zgniecenia znowu każą podać w wątpliwość wrażenie naukowej obiektywności, które potwierdzać miał specyficzny inwentaryzacyjny schemat tych kart. Allan Sekula pisząc o archiwach fotografii wskazywał, że archiwum neutralizuje znaczenia fotografii, ustanawia ich wizualną równoważność oraz generuje iluzję obiektywności. Warto jednak wyrwać te zdjęcia z tej iluzji oraz ze specyficznego uśpienia związanego z ich archiwalnym istnieniem. Warto poprzez wystawę fotografii, które wydają się najbardziej intrygujące, nadać im nowe ramy czy wręcz – nowe życie a przede wszystkim skontekstualizować i sproblematyzować ich archiwalne funkcjonowanie. W kontekście zwrotu ku rzeczom oraz teorii o społecznym życiu przedmiotów Arjuna Appaduraia, można zapytać, co te ożywione poprzez wystawę zdjęcia powiedzą nam o etnografach w terenie.